start

20.01.2013. My story ;)

 

Moja fascynacja końmi najprawdopodobniej została mi zaszczepiona w genach i to bynajmniej nie po rodzicach tylko bardziej odległych przodkach. Moi rodzice i żyjacy krewni nie mieli nic wspólnego z "końskim" światem. I tym bardziej niezwykłe jest, że od momentu kiedy wsiadłam pierwszy raz w wieku chyba lat 4 na konia.. na biegunach ;), przez całe dzieciństwo ładowałam się na każdą chabetę w okolicy, którą można było ukradkiem dosiąść. Ukradkiem, bo stadniny żadnej w okolicy nie było i najczęściej były to gospodarskie konie na pastwiskach. Dziwne, że nigdy nic nieprzyjemnego się nie stało. To uświadomiłam sobie dopiero kilka lat później. Konsekwencją tego "fioła" był oczywiście wybór szkoły średniej , jedynej w tym czasie w Polsce o kierunku hodowla koni, w Chojnowie... Niestety przez wiele lat po szkole mój kontakt z końmi był sporadyczny, o studiach, pracy mogłam pomarzyć.. Proza życia mnie dopadła i trzymała w silnym uścisku przez długi czas. W końcu powiedziałam sobie dosyć, życie jest tylko jedno, nie? Ewakuowałam się z tego "niezdrowego" układu. Niezdrowego, bo był korzystny tylko dla jednej strony i to nie byłam ja. Moje "ja" znikało..

 

Podjęłam pracę, ale niestety nie przy koniach. Nie było takiej opcji z różnych względów.. i ponownie można sobie zadać pytanie -może znów odpuściłam, nie powalczyłam wystarczająco? Może.. tylko nie ma tak łatwo jeśli się jest odpowiedzialnym nie tylko za siebie. Właściwie nie można powiedzieć, że tak całkiem odpuściłam - zaczęłam znowu jeździć konno, a raczej starałam się kontynuować naukę. Bywały wzloty i upadki, te dosłowne też. Wciąż walczę przez to z własnym lękiem i brakiem pewności siebie, ale bynajmniej nie brakuje mi pewności, że pozbędę się tego ;) Tak upłynęło kolejnych kilka lat w pracy, która nie dawała niczego poza możliwościa skromnego utrzymania. Czasu i pieniędzy na konie było niewiele, o innych "sprawach" nie wspomnę. Mimo to poznałam wiele, dla mnie nowych, rzeczy związanych z końmi, np. zafascynował mnie styl western i bardzo zainteresowały naturalne metody układania koni. Jest to coś co odpowiada mojemu podejściu do nich. Staram się w różny dostępny mi sposób pogłębiać swoją wiedzę na ten temat. W jeździe w stylu western najbardziej fascynuje mnie subtelność w używaniu pomocy, mam tu na myśli ideał tego stylu w połączeniu z "naturalnym" podejściem. Podobnie jest w ujeżdżeniu. Pełna harmonia, świetne porozumienie jeźdźca z koniem i prawie niewidoczne dla oka patrzacego z boku, używanie pomocy. Kolejna rzecz, którą poznałam trochę bliżej to hipoterapia i żałuję, że jest to tylko trochę.. Praca hipoterapeuty jest ciężka, często trudna i odpowiedzialna, ale szybkie pozytywne efekty terapii tą metodą przebijają wszystko, a tego miałam okazję doświadczyć..

 

Doszłam do wniosku, że jeśli chcę by moje życie było związane z końmi tak jak sobie to wymarzyłam to nie mam wyjścia i muszę o to zawalczyć teraz, bo czas nie stoi w miejscu.., bo jeśli nie teraz to kiedy?

 

Gdyby ktoś spytał, w jakich momentach czułam się naprawdę szczęśliwa, to powiedziałabym, że w 90% wszystkich zdarzeń w moim życiu, są to chwile związane z pracą przy koniach lub na końskim grzbiecie.

 

Miałam nadzieję, że znajdę zatrudnienie w Polsce, w miejscu gdzie będę mogła pracując nabyć więcej doświadczenia w dziedzinach, które opisałam powyżej, ale..

 

W końcu zdesperowana i mocno przycisnięta wizją zapaści finansowej zaczęłam szukać możliwości za granicą. Wybrałam ofertę, która wydawała mi się do przyjęcia biorąc pod uwagę zakres obowiązków. Czasu do namysłu zero, albo jadę już albo do widzenia.. Zgadzam się..